niedziela, 13 października 2013

Rozdział 2 - Zlecenie

                Był zimny i nieprzyjemny deszcz ze śniegiem. Wieczór w sam raz na pogrzeb. Draco zacisnął ze zdenerwowaniem szczęki. 
- Mówiłam ci, że nie musiałeś ze mną jechać - wyszeptała Narcyza stojąca tuż obok. Smukła i poważna w czarnym jedwabiu, włosy kobiety płomienną falą opadały na jej ramiona.
- Tak, jasne - wycedził przez zęby.
- Przepraszam. Wiem, że jest ci ciężko - żeby dodać synowi otuchy ujęła w dłonie jego zimną rękę i uścisnęła lekko. Bolała go głowa, ale to mdły ucisk w żołądku zapowiadał najgorsze.
- Sam nie rozumiem, dlaczego przyszedłem, ale musiałem. Mimo wszystko był moim ojcem.
- Chciał dla ciebie wszystkiego co najlepsze - gdy usłyszał te słowa odwrócił się i spojrzał w oczy.
Czy matka naprawdę w to wierzyła? Prawda była taka, że nigdy nie obchodził Lucjusza. Był dla niego pionkiem w jego grze, którym można sterować i chwalić się przy innych. Omal przez ojca nie skończył w Azkabanie, jak on. Siedział tam 5 lat i w końcu psychicznie nie wytrzymał. Wiedział, że prędzej czy później dementorzy go wykończą. I wcale nie było mu go żal. Może i był najgorszym synem na świecie, ale taka była prawda. Od kiedy pamiętał nienawidził go, za to jak traktował rodzinę. Czy on w ogóle miał jakieś wartości? Czy coś było dla niego ważniejsze niż pieniądze i sława? Jedno wiedział. Tera
z, gdy nie żyje nie będzie musiał udawać zimnego i podłego arystokraty, którym w głębi serca nie był. 
To wszystko zrozumiał dzięki wspaniałej, mądrej dziewczynie. Wszyscy twierdzili, że się zmienił, co nie było prawdą. Po prostu odnalazł swoje prawdziwe "ja". Nie chciał dłużej udawać, że gardzi ludźmi nieczystej krwi. Że nie miał uczuć. Po prostu jest sobą, a nawet osoba, której bał się ponad wszystko tego nie zmieni. Przekonał się, że potrafi kochać 5 lat temu... do dziś. Bardzo cierpiał przez te wszystkie lata i nie potrafił pogodzić się ze stratą najważniejszej osoby w jego życiu. Wierzył w to, że ona żyje i gdzieś jest. Szukał wszędzie, lecz nie znalazł. Z dnia na dzień z Draconem było coraz gorzej. Na szczęście miał przyjaciół i matkę, którzy go wspierali i dodawali otuchy. Nigdy nie powiedzieli "daj spokój". Nigdy nie namawiali go do poddania się. Wiedzieli, że nie spocznie, póki nie odnajdzie Hermiony. Wręcz przeciwnie, często towarzyszyli mu w podróżach po świecie i szukali razem z nim. Będzie wdzięczny im za to do końca życia.

                Gdy obudził się tamtego dnia, był sam, a ona zniknęła bez śladu. Wszystko go bolało, ale to nie było ważne. Musiał wiedzieć, że Hermiona jest bezpieczna. Jednak tak nie było. Zniknęła bez śladu, razem z tym psychopatą, który majstrował w jej pamięci, a potem uprowadził. Nie wiadomo co mógł zrobić Granger. Gdy ostatnio miał z nim do czynienia wyglądał, jakby był gotowy na wszystko. Myślał, że go zabije, ale dziewczyna ubłagała go o litość. Jednak on wolałby już umrzeć, niż żyć ze świadomością, że nie jest bezpieczna. 
Pytał jej przyjaciół z nadzieją, że coś wiedzą. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że się o nią martwi. No oprócz rudej łasicy, ale on zawsze był zazdrosny o Gryfonkę. Słyszał, że nawet podczas wojny byli parą, jednak Hermiona chyba zrozumiała, że Weasley zawsze będzie głupszy od buta, bo z nim zerwała na początku siódmej klasy. Wtedy rudzielec chciał ją odzyskać na wszystkie możliwe sposoby. Kiedyś nawet dolał dziewczynie Amortencji do herbaty. Mimo wszelkich starań brunetka odrzuciła jego zaloty i zaproponowała przyjaźń, na którą z niechęcią się zgodził. Zdaniem Dracona ta łasica powinna skakać z radości. Dwójka przyjaciół to i tak dla niego za dużo. W końcu był rudy, do cholery! Tak czy inaczej nie mógł liczyć na Rona. 
Natomiast Ginny i Harry mimo, że nie przepadali za Ślizgonem postanowili mu pomóc. I nie ukrywał, że nawet ich znosił. Podróże musiał ukrywać tylko przed ojcem i żoną. Tłumaczył, że jedzie załatwić jakieś interesy. Teraz nie musiał już żyć w kłamstwach. Przysiągł sobie, że spełni swoje marzenia i nikt, ani nic mu w tym nie przeszkodzi. Teraz stoi tutaj, by pożegnać swojego ojca jak równy z równym. Mimo wszystko, zawsze darzył go ogromnym szacunkiem. 
Słyszał szmer głosów, stłumione dźwięki żałobnej muzyki. Nie organy, ale fortepian i wiolonczela w smętnym duecie. Wszędzie unosiła się woń perfum, kwiatów. Podłoga była zasłana grubym dywanem z żywych pąsowych róż. Wstawiono zdjęcie ojca w złotej ramie. Ładna, reklamowa fotka stała na wieku błyszczącej trumny. Sala była szczelnie wypełniona ludźmi. Przyglądając się twarzom, zastanawiał się, czy jest w nich więcej żalu, czy lęku, a może rezygnacji. Czy Lucjusz byłby zadowolony z żałoby po nim?
Nikt nie płacze, zauważył. Widział, owszem wstrząśnięte czy poważne spojrzenia. 
Narcyza dygotała, odruchowo objął ją ramieniem.
- Chodźmy stąd.
- Nie.
- Mamo... - Spojrzał na kobietę i zobaczył coś, czego brakowało na tak wielu twarzach: żal.
- Niezależnie od tego, co nim kierowało, był moim mężem - powiedziała cicho - nie mogę o tym zapomnieć.
On też nie mógł.
- Z pewnością nie zasługiwał na ciebie - widział, jak łzy paliły ją po powiekami. Bardzo się o nią martwił. Była silna, jednak bardzo wrażliwa. Zawsze na wszystko reagowała bardzo emocjonalnie.
- Gdzie Astoria? Nie przyjechała razem z tobą? - zmieniła temat.
- Nie. Stwierdziła, że jest za bardzo spięta i pojechała do kosmetyczki - Poczuł, jak krew się w nim zagotowała. 

Nie lubił rozmawiać o Astorii i jego małżeństwie. Nie kochał jej. Był z nią tylko dlatego, żeby przedłużyć tradycję jego rodu. Jedyne co potrafiła, to manicure. Czuł się jak człowiek zamknięty za kratkami z aksamitu. Chciał już nie raz odejść, ale wiedział, że jego żona zrobi scenę, która odbije się echem od Wschodniej do Zachodniej części świata. Znała zbyt wiele osób, mogłaby mu zaszkodzić. Praca była dla niego ucieczką od problemów i poświęcał jej największą część czasu. Nie mógł jej stracić przez wymyśloną i nieźle podkoloryzowaną historię Astorii. Narcyza również za nią nie przepadała już od pierwszego spotkania. Za to na pewno polubiłaby Granger...
- Mhm. Rozumiem. Pozdrów tą wymalowaną krowę ode mnie - z rozmyśleń wyrwał go głos matki. Uśmiechnął się rozbawiony w odpowiedzi - widzę, że mimo wszystko humor ci dopisuje - pocałował rodzicielkę w policzek, sprawiając, że kąciki jej ust lekko uniosły się ku górze.

- Dobrze, że cię mam.
Pogrzeb dobiegł końca, za co zaczął dziękować wszystkim bogom. Po wielokrotnych kondolencjach od rodziny, przyjaciół, a nawet od ludzi, których nigdy nie widział na oczy pożegnał matkę i teleportował się do domu. Na szczęście dom zastał pusty. Będzie miał czas na odpoczynek, na który tak bardzo liczył od ostatniej godziny. 

Blondyn podszedł do szafki i wyjął z niej butelkę z whiskey, po czym wziął kilka łyków. Chciał dzięki niej zapomnieć o złych emocjach, które mu teraz towarzyszyły. Może jutro będzie nowy, lepszy dzień? Nałożył aksamitną piżamę i położył się na wielkim, ciemnozielonym łożu. Podobno szef ma dla niego bardzo ważne zlecenie, nie może chodzić niewyspany. Swoją drogą ostatnio w ogóle dobrze nie spał. Miał dziwne sny, w których główną rolę odgrywała pewna niesforna Gryfonka, która umiera na jego oczach. Obawiał się, że ten koszmar może stać się rzeczywistością. Wydawało mu się to wszystko idiotyczne. Jak może bać się straty kogoś, kto nigdy nie był jego? Owszem, w siódmej klasie spotykali się w tajemnicy przed innymi uczniami. Wtedy jeszcze bał się tego, co ludzie o nim pomyślą. Gdyby mógł cofnąć czas na pewno starałby się o serce Hermiony od samego początku. Był jej wdzięczny za to, że potrafiła go zrozumieć i przebaczyć złe czyny. Wszyscy wiedzieli, że został śmierciożercą tylko dlatego, że chciał chronić bliskich. Jednak i tak był spostrzegany jako morderca. Ona była inna. Od razu zauważył, że jedyna nie patrzy na niego z pogardą czy strachem. Słyszał nawet jak broni go przed przyjaciółmi. Jednak nie wtedy się w niej zakochał...
Rozmyślał tak o dziewczynie, która codziennie zajmowała jego myśli i nawet nie zauważył, że odpłynął do krainy Morfeusza.


                Obudził się wcześniej niż zwykle. Był bardzo podekscytowany przed rozmową z szefem. Może dostanie awans, albo podwyżkę? Ubrał się i wypił czarną kawę, a po chwili teleportował się do Ministerstwa Magii. Gdy znalazł się w departamencie, był tam już jego szef, Kingsley Shacklebolt i najlepszy przyjaciel Blaise Zabini, z którym pracował.
- Siadaj, Draconie. Moje kondolencje - powiedział Shacklebolt z troską.
- Dziękuję. Mamy jakieś zlecenie? - zapytał umierając z ciekawości. Bardzo rzadko kiedy był wysyłany w jakiejś sprawie.
- Jesteście moimi najbardziej zaufanymi pracownikami. Nie znajdę nikogo lepszego od was. Macie do zrobienia bardzo ważną robotę i mam nadzieję, że jej nie spieprzycie...

- To ma być żart prawda? Na gacie Merlina! Czy on myśli, że ot tak rzucę wszystko i polecę do Irlandii po to, żeby ubić jakieś bezsensowne interesy? - wyszedł zdenerwowany mocno trzaskając za sobą drzwiami.
- Spokojnie. Pewnie staruszkowi spodobała się jakaś panienka z Irlandzkiego Ministerstwa. A wiesz, że prędzej Wieprzlej kogoś wyrwie niż on - dołączył do niego Blaise i zaśmiał się z własnego żartu - a ta cała sprawa z potrzebą współpracy to pewnie wymówka.
- Przynajmniej on będzie szczęśliwy...
- Pamiętaj, że zawsze masz mnie - przyjaciel poklepał go po ramieniu dodając mu otuchy.
- Stary, nie dobijaj mnie. I tak mam już zły dzień.
- No wiesz? Może i wyglądam na twardziela... poprawka: przystojnego twardziela, ale mam bardzo delikatne serduszko, które w tej chwili rozsypało się na milion kawałków - teatralnie złapał się za serce i zrobił minę zbitego psa. Draco lekko uniósł kąciki ust rozbawiony zachowaniem Blaise'a.
- Wydawało mi się, czy ty właśnie się uśmiechnąłeś? - blondyn słysząc nutkę sarkazmu w jego głosie w odpowiedzi zrobił tylko kwaśną minę - nieważne. Ruszajmy, mamy zacząć od zaraz.
- Niech go szlag trafi! - warknął po czym deportował się do Ministerstwa w Irlandii.
Szef wysłał go tam, gdyż chciał zacząć współpracę z tamtejszymi aurorami. Przecież w tej dziurze na pewno nie ma nikogo dobrego, tracą tylko czas! Musi spędzić tu kilka następnych dni, a możliwe, że nawet tygodni. Nie wiadomo z kim może mieć do czynienia, a zlecenie to zlecenie. Każdy wiedział, że jeżeli komuś się nie uda, nie ma po co wracać. Rozglądając się stwierdził, że jest tu gorzej niż myślał. Tłoczno, duszno i ciasno. Być może zrobił się zrzędliwy i kapryśny, czasem nie do wytrzymania, ale nie mógł na to poradzić, prawie we wszystkim widział negatywy. Po chwili pojawił się przy nim Blaise. Przynajmniej nie był sam.
- Wiesz gdzie iść? - zapytał Malfoy.
- Tak, już raz tu byłem. Chodź ze mną - podszedł do młodej sekretarki i uśmiechnął się uroczo - Dzień dobry piękna pani. Jestem umówiony z szefem aurorów.
- Pan Zabini tak? Pan Robards już czeka. A pan w jakiej sprawie...? - tym razem zwróciła się do Dracona
- On jest ze mną - powiedział za niego brunet.
- Nie w tym sense - blondyn zaczął się tłumaczyć, gdy zobaczył jak policzki kobiety lekko się rumienią.
- Chodź kotku - przyjaciel pociągnął go w stronę biura. Widać, że Blaise dobrze się bawił.
- Kretyn - wycedził przez zęby i przyspieszył chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu sekretarki. Chichot czarnoskórego sprawił, że jeszcze bardziej zwiększył szybkość kroków, a jego twarz stała się purpurowa ze złości.
Nagle poczuł, że na kogoś wpada, a jakieś dokumenty wystrzeliły w górę, a potem rozsypały się na podłogę.
- Mogłaby pani uważać na drogę - powiedział nieuprzejmie, uważając, że to jej wina.
- Wyjął mi to pan z ust - warknęła.

Jeszcze śmie mu pyskować! Co ona sobie wyobraża? Nie zaszczyciła go nawet swoim spojrzeniem, bo zajęła się zbieraniem papierów. Za to on bardzo uważnie obserwował jej sposób ruszania się i piękne kasztanowe loki opadające kaskadami na zgrabne ramiona kobiety i zaczął zastanawiać się czy to może być ona... Nie, to niemożliwe. Jednak dla pewności chciał sprawdzić. Pewnie czuła, że ją obserwuje, bo popatrzyła na niego rozdrażniona. I wtedy świat stanął w miejscu. On chyba oszalał. To pewnie przez nadmierne przebywanie z Zabinim...
Dziewczyna również odrętwiała. Patrzyli tak na siebie dłuższą chwilę niezdolni cokolwiek powiedzieć...



~~~~~~~~~~~~
Hej! :) Na początku chciałam gorąco podziękować za przemiłe komentarze pod poprzednimi rozdziałami, które baaaaaardzo wpłynęły moją wenę :* Jak widzicie rozdział 2 jest dłuższy jednak nudny... Ale jak już mówiłam akcja rozkręci się dopiero w następnym rozdziale. W tym chciałam skupić się raczej na opisaniu życia Dracona po stracie Hermiony. Rozdział dedykuję Sheireen, bo to jej humor zainspirował mnie do pisania żartów Zabiniego. Mimo wszystko wciąż nie jest tak szalony i głupi jak ty, ale dobra xd Rozdział niesprawdzony, gdyż moja kochana beta nie ma dostępu do internetu, więc z góry przepraszam za błędy, które mogą pojawić się w tekście.
Pozdrawiam,
Veritaserum.  

sobota, 5 października 2013

Rozdział 1 - Sen

                Było ciemno i nic nie widziała. Nie widziała podłoża. Nie widziała przed sobą swoich dłoni. Słyszała tylko huczącą krew w uszach. Było jej zimno, ale to mało istotne. Nie wiedziała gdzie jest. Wydawało jej się, że jest malutka, a wszystko wokół ogromne...
Nagle jednak usłyszała kroki. A więc nie jest sama.
- Hermiona! - woła dziwnie znajomy, a jednocześnie obcy głos.
Mimowolnie zaczęła biec po omacku. 
- Nie bój się, nic ci nie zrobię - wołał męski głos - proszę zaczekaj! Tam jest niebezpiecznie!
Mimo błagań, próśb nie zatrzymała się. Po prostu nie potrafiła. Czuła, że człowiek, który ją goni chce ją skrzywdzić.
Nagle, nie wiadomo skąd, wydobyła się smuga światła. Hermiona biegła przed siebie z uczuciem ulgi. 
- Nie! Proszę cię, nie rób tego! - Jego głos stał się rozpaczliwy.
Zaczęła się śmiać, bo zdała sobie sprawę, że nie zdąży jej złapać. Była zbyt szybka. Gryfonka wbiegła w światłość. W jednej chwili pod nogami otworzyła jej się czeluść. Wywijała nogami, a rękoma chwytała powietrza. Usłyszała uderzenie, ale go nie poczuła. Miała wrażenie, że znajduje się na chmurce. 
- Umarłam? - nasunęło jej się pytanie w myślach.
Tym razem z oślepiającej jasności wyłoniła się czyjaś twarz. Śniła jej się już wiele razy. Była piękna. Był to wysoki, umięśniony blondyn o jasnej cerze. Wydawało jej się, że go zna, ale nikogo sobie nie przypominała, kto mógłby być tym boskim mężczyzną. Chciała zapytać, ale nie mogła wydobyć głosu. Może to anioł? Najbardziej zauroczyły ją jego oczy o stalowych tęczówkach. Jak zwykle widziała w nich ból. Dlaczego cierpi? Wyciągnęła w jego stronę, jednak był za daleko. Im bliżej chciała podejść, tym bardziej mężczyzna się oddalał.
Dlaczego ucieka? Miała potrzebę znalezienia się tuż obok niego jeszcze chwilę. Czuła się przy nim bezpieczna, wolna, szczęśliwa. Znała go, ale nie wiedziała skąd. Tak bardzo chciała wiedzieć.
- Poczekaj! Powiedz, kim jesteś? - udało jej się powiedzieć.
- Znajdę Cię Hermiono, obiecuję - usłyszała w odpowiedzi. 
- Proszę zaczekaj! - teraz usłyszała drugi głos, który spowodował, że miała ciarki na plecach. Wielka ręka chwyciła blondyna, po czym ścisnęła. Gdy znów się wyprostowała, nikogo w niej nie było.
- Nie! - krzyknęła, ale nie uciekała - nie rób mu krzywdy! - miała wrażenie, że na jej barkach spoczywa ogromny ciężar. Upadła na podłogę.
Po całym ciele rozlał się ból...  Był wszystkim.

                Obudziła się ze łzami w oczach oddychając szybko. Przyłożyła dłoń do miejsca gdzie szybko i nierówno biło jej rozszalałe serce, jakby chciała je uspokoić. Nie mogła przestać się trząść. Kolejna, nieprzespana noc pełna koszmarów. Zsunęła się z łóżka i podeszła do lustra. Na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że jest zmęczona i niewyspana. Wyglądała jak cień samej siebie. Oczy miała spuchnięte, a włosy potargane. Przemyła twarz zimną wodą. Rozczesała swoje gęste włosy i związała w koczka. Następnie ubrała się w ładną, dziewczęcą sukienkę w kwiaty.
- O niebo lepiej - pochwaliła w myślach swój wygląd. Musi dzisiaj przecież jakoś wyglądać. W końcu to dziś idzie na rozmowę w sprawie pracy.
Daniel tłumaczył jej, że lubi żyć "na walizkach". Ale Hermiona nie była głupia. Podejrzewała, że jej narzeczony próbuje przed czymś, albo kimś uciec. Gdy pytała, zmieniał temat, albo mówił, że nie ma ochoty na rozmowy. Był bardzo zajęty swoją pracą. Mimo wszystko zawsze znajdywał dla niej czas. Mogła z nim rozmawiać na wszystkie tematy jak ze starym przyjacielem. Właśnie. Miała wrażenie, że łączą ich tylko przyjacielskie stosunki. Nie włączając kilka krótkich pocałunków na dobranoc. Zawsze był wyrozumiały i chyba wyczuł, że nie jest gotowa na jakąkolwiek bliskość. Po prostu nie potrafiła.
Wyszła ze swojego pokoju i zaczęła przechadzać się po domu bez celu przyglądając się wnętrzowi. Bardzo jej się tu podobało. Małe, skromne i przytulne mieszkanie w Irlandii. Wszystkie meble były w kolorze czerwonym, brązowym lub złotym. Lubiła tu być, od razu przypominały jej się lata szkolne. To wtedy zakochała się w Danielu. Pamiętała, jak bardzo mocno kochała. Czemu to uczucie nie jest już tak silne? Minęło 5 lat od zakończenia nauki w Hogwarcie. Myślała, że wszystko się poukłada. Prawda była taka, że pytań, na które nie potrafiła sobie odpowiedzieć było coraz więcej, a ona coraz bardziej zagubiona. Ostatnie wspomnienia ze szkoły ledwo pamiętała i widziała je jak przez mgłę.
Nie myśląc nad tym dłużej zajrzała do małego, przytulnego i idealnie posprzątanego pokoju obok, który należał do Daniela. Chciała jeszcze raz z nim porozmawiać. Właśnie w pełnym skupieniu, kolejny raz starannie zawiązywał krawat. Obserwowała jak po kilku minutach męczarni krawat upadł na podłogę, a chłopak patrzył na niego jakby chciał dokonać na nim mordu. Mimowolnie cichutko zachichotała, jednocześnie zwracając na siebie jego uwagę.
- Hermiona? Yyy... nie zauważyłem cię. Wyglądasz wspaniale - zmienił szybko temat i uśmiechnął się nieśmiało do brunetki.
- Dziękuję. Posłuchaj, chcia...
- Porozmawiamy popołudniu dobrze? Nie mogę się spóźnić, tym bardziej, że jestem umówiony na spotkanie.
- Rozumiem. Ja też mam spotkanie w sprawie pracy. Życz mi powodzenia - podeszła zmuszając się do uśmiechu. Patrzyła mu w oczy, gdy wiązała krawat.
- Nie muszę. Jesteś najlepsza. Ale dalej nie rozumiem, po co ci praca. Mogłabyś zostać w domu. Jest ci tu dobrze, prawda? - objął dłońmi jej twarz i pocałował delikatnie.
- Oczywiście. Nawet nie wiesz jak bardzo, ale nie mogę tu tak bezczynnie stać, znasz mnie. Muszę coś robić, bo inaczej oszaleję.
- Gdybyś oszalała na moim punkcie, nie miałbym nic przeciwko - Hermiona w odpowiedzi wywróciła oczami. - No, jest wpół do dziewiątej. Trzymaj się - jeszcze raz krótko pocałował narzeczoną na pożegnanie i wyszedł zostawiając ją samą.
Przypomniała sobie o spotkaniu z być może nowym szefem i zbladła. Nie mogła ustać w miejscu. Nogi się pod nią uginały, a dłonie były zimne i mokre. Wiedziała, że nie może nie dostać tej pracy. Bardzo zależało jej, by dostać w Irlandii pracę jako auror. Marzyła o tym od dawna i miała pracować w Londynie razem z Harrym i Ronem. Ale wybrała Daniela. Dlaczego? Chyba miała nadzieję, że wszystko się między nimi ułoży. Wciąż nie mogła zapomnieć o uczuciu, które towarzyszyło jej pięć lat temu. Było czymś niezwykłym i wiedziała, że musi o nie walczyć. On też bardzo starał się, by była szczęśliwa. Nie mogła od niego odejść jak jakaś niewdzięcznica, choć bardzo ciągnęło ją do rodzinnego miasta i przyjaciół. Harry, Ron, Ginny. Ciekawe co u nich? Tak bardzo chciałaby zobaczyć którąś z tych twarzy choć przez chwilę.. Nieraz pisała listy, jednak nigdy nie dostawała odpowiedzi. A za każdym razem, kiedy się do nich wybierała, jej narzeczony miał inne plany...
Gdzie podziała się ta mądra, odważna i lojalna Hermiona Granger? Schowała się, a bez ludzi, wśród których dorastała, odnalezienie jej było niemożliwe. Może uda jej się zacząć wszystko jeszcze raz od nowa i będzie lepiej? Nie okłamuj sama siebie, dobrze wiesz, że to nieprawda - usłyszała cichy głosik w głowie. Zrobiło jej się duszno, więc wyszła na świeże powietrze. To miejsce chyba najbardziej przypadło jej do gustu. Mieszkali w przytulnym miasteczku w środku lasu. Kilka mil dalej znajdowała się uliczka, przez którą przedostawało się do Irlandzkiej dzielnicy dla czarodziejów. Było tu bardzo mało ludzi, więc wszyscy byli dla siebie mili i serdeczni. Spędzała z nimi czas, gdy Daniel był w pracy. Mogłaby tu zamieszkać już na stałe. I miała nadzieję, że jej narzeczony w końcu odnalazł swoje miejsce i założą rodzinę.

                Nie rozmyślając dłużej teleportowała się do Ministerstwa. Było o wiele mniejsze od tego w Londynie i mniej tłoczno. Podeszła do sekretarki.
- Dzień dobry. Jestem umówiona w sprawie pracy z szefem aurorów.
- Panna Granger tak? - gdy była Gryfonka potwierdziła słowa kobiety, ta zaczęła tłumaczyć gdzie znajduje się biuro aurorów.
Weszła właśnie do windy i szybko, lecz starannie przeglądała papiery, które miała przynieść. Chciała mieć pewność, że niczego nie zapomniała. Wszystko musiało być idealne. Przeszła wiele trudnych testów charakteru, maskowania się i sprawności fizycznej, które wypadły pozytywnie. Później przeszła trzyletnie szkolenie. Musiała dostać tę pracę. Winda otworzyła się, a Hermiona dalej czytając swoje podanie, nawet nie patrząc na drogę ruszyła w kierunku gabinetu.
Nagle poczuła, że na kogoś wpada, a wszystkie dokumenty  rozsypały się na podłogę.
- Mogłaby pani uważać na drogę - usłyszała nieuprzejmy, zimny głos należący do mężczyzny i mimowolnie zadrżała.
- Wyjął mi to pan z ust - warknęła. Nie mogła się powstrzymać. Co za chamski i bezczelny typ! Nie zaszczyciła go nawet swoim spojrzeniem, bo zajęła się zbieraniem papierów. Myślała, że sobie poszedł, jednak czuła na sobie jego przenikliwy wzrok. Dziewczyna z oburzeniem zerknęła na mężczyznę, gotowa urządzić mu awanturę. Gdy jednak to zrobiła i go rozpoznała odrętwiała i nie mogła wydobyć z siebie głosu. To nie mogła być prawda...


~~~~~~~~~~~~
Hej! :) Chciałabym bardzo podziękować za wasze komentarze. Nawet nie wiecie jak bardzo wpłynęły na moją wenę. Rozdział pojawiłby się wcześniej, jednak wystąpiły komplikacje. Jest krótko i nudno, ale akcja rozkręci się dopiero w 3-4 rozdziale. Mam nadzieję, że mimo wszystko wam się podoba. 
Życzę miłego weekendu i pozdrawiam,
Veritaserum.